Łask bożych chwała i zabrzmiał w muzyce,
Której klucz owi tylko święci znali.
Świata[1], — tak brzmiało, — i na jego scenie
Rozmieścił wszystkie jawy i tajnice,
Przenieść do tyla, aby jego słowo[2]
Nie było zawsze wyższe nieskończenie.
Upadł przez pychę jak owoc zielony,
Bo nie chciał czekać na chwilę wschodową.
Nigdy wielkiego Skarbu nie doceni,
Co sam jest miarą sobie — niezmierzony.
Tej myśli, która wypełnia krawędzie
Wszelakich bytów na świata przestrzeni,
By się mu jawił w pełni Bóg przestworza:
Zawsze dlań mniejszy, niż istotnie będzie.
Tak płytko właśnie odsłaniana bywa,
Jak płytko sięga w głębokości morza.
Lecz go nie widzi na morzu szerokiem:
A przecież dno jest, lecz je głąb zakrywa.
Niezamąconej jaśni; jest ciemnością
I jadem ciała, albo jego mrokiem.