Korzeń zapuszcza w tym szczytnym wazonie,
W niższych rozwija kwiat, liście i ciernie[1].
Kto weń popadnie, pewny jest zatraty,
Niezdolen głowy już dobyć nad tonie.
Lecz ustawiczny deszcz zawiązki psowa,
Śliwę zamienia w owoc guzowaty.
Śród dzieci: zanim broda stanie w krasie,
Już się poplami ta szata godowa.
Gdy przyjdzie piątek, głodem się nie morzy:
Tłustą potrawą chciwe gardło pasie.
Ledwo językiem władać się nauczy,
Patrzy, rychło ją do trumny ułoży.
Córa płanety, co przed sobą pędzi
Poranek, a zmierzch za sobą zawłóczy[3].
Oto ród ludzki wnet prawdy odwyknie,
Bo brakło wodza śród ziemskich krawędzi.
Dzięki tej drobnej cząstce poniechanej,
Świat naszych kręgów górnych tak zaryknie,
W kierunku rufy dziób obróci statku
I nawa pomknie prosto przez bałwany,
- ↑ W. 118—20. Śmiała metafora. Ruch będący miarą czasu tutaj ma swoje źródło niewidzialne, a sam widzialny jest w sferach niższych.
- ↑ Chciwości! Poeta gromi ziemskie zabiegi człowieka, nie pozwalające mu zająć się wysokiemi tajemnicami.
- ↑ W. 136—138. Córa płanety, tj. natura ludzka, córa słońca, z jasnej i czystej przemienia się w ciemną i występną. Inni przez »córę słońca« (duchowego) rozumieją Kościół.
- ↑ W. 142—8. Poeta przepowiada jeszcze raz karę bożą, która nastąpi, zanim Styczeń zacznie przypadać na porę wiosenną. Według kalendarza Juliańskiego rok ma 365 dni i 6 godzin, czyli jest mniejszy o 13 minut od roku astronomicznego. Błąd ten został sprostowany przez papieża Grzegorza XIII; różnica kalendarzy wynosi dzisiaj jak wiadomo, dni 13; gdyby trwała dalej, to styczeń po tysiącach lat przypadłby istotnie na miesiące wiosenne.