I zapadały w ukwieconej błoni
Niby rubiny w złociste zawoje[1].
Zanurzały się znowu w cudną pianę:
To wynikały, to ginęły w toni.
Kraje wylatać taki żar cię piecze,
Tem mi są milsze, im bardziej wezbrane.
Nim swoje wielkie ugasisz pragnienie«.
Tak do mnie słońce moich oczu rzecze.
W nurtach wędrowne, zieleń uśmiechnięta,
To przyszłych cudów są zwiastuny — cienie[3].
Lecz to ci pełne widzenie zakłóca,
Że nosisz jeszcze nieśmiałości pęta«.
W późniejszej, niźli jeść zwykła godzinie,
Tak się skwapliwie do piersi nie rzuca,
I całem ciałem chylę się po leki
Ku fali, co dla dusz zbawienia płynie.
I duch mój ledwo z niej światłości zarwie,
Gdy mi się kula[4] czyni z onej rzeki.
Skoro ją zdejmie, zmieniwszy pozory
Wraz przed oczyma w innej staje barwie,
- ↑ W. 64—6. Iskrami są aniołowie, kwiatami święci. Nie objaśniam tu drobiazgowo symboliki tego obrazu, aby nie zacierać piękności jego artystycznej.
- ↑ Napić się musisz, tj. rozjaśnić wzrok światłością bożą.
- ↑ zwiastuny — cienie. Rzeka, iskry (topazy), kwiaty nie są rzeczywistością, ale zwiastunami symbolicznymi cudów, które poeta za chwilę ma oglądać. Oczy jego nie są jeszcze dość hartowne, aby w nie patrzeć bezpośrednio.
- ↑ Kula, niezmierzony glob światłości.