I cofną, w groźnym wciąż łając pomruku:
»Po co wstrzymujesz?« — »A ty, puszczasz po co?«
Z obu stron dążą na kres przeciwległy,
Śród ciągłych obelg i głazów postuku.
Znów się wracają zgięte kształty cieni:
Więc łzy współczucia rzęsę mi obległy.
Z kościoła przyszli czy z klasztornej celi
Owi na lewo, wszyscy podgoleni?«
Umysł tak kosy za ziemskiego trwania,
Że w dóbr rządzeniu miary zapomnieli.
Gdy się na krańcach przeciwnych odwiną,
Dokąd ich zbrodnia przeciwna pogania.
To kardynali, papieże, kapłani,
Grzesznego chciwstwa obarczeni winą«.
Rozpoznam kogoś z gromady nikczemnej
Tych, co są taką wina pokalani?«
Pozacierany w bycie ladajakim[1]
Kształt ich twym oczom i tu będzie ciemny.
Aż dzień ostatni wszystkich odmogili:
Tych łysków i tych z zamkniętym kułakiem[2].