Tylu bezgrzesznych ludzi
Wśród wzgórz i bagien z łachmanem na grzbiecie,
A wy zgniliznę w skarbach ukryć chcecie.
Cnota, co z wrogiem pokój zawrzeć pragnie,
Do skąpca nawet przychylnie się zwraca,
Lecz na nic jest jej praca;
Wejść w służby jej nie myśli ani chwili
I gardzi wciąż jej strawą;[1]
Gdy jej zaklęcie jeszcze go nie nagnie,
Rzuca mu strawę (długo tak się sili),
Choć on się po nią schyli
Dopiero, gdy się już odeń odwraca;
Tak przykrą to dlań sprawą.
A gdy coś daje, zda mu się, że prawo
Powszechnej zyskał chwały.
Na każdy datek mały,
Czyto zwlekaniem, czy też obietnicą,
Czy w żal odziawszy lico,
Taką sprzedaży cenę ustanawia,
Że ten, co wziął go, zawsze się już wzdraga.
Tak tego, który błaga
Zbezcześci i osmaga,
Że lepszem zda się, gdy datku odmawia.
Sobie i drugim skąpiec smutek sprawia.
Odkryłem wam więc, panie, podłość całą
Tych ludzi, których godne są spojrzenia
- ↑ VI. 5-12. Skąpiec gardzi «strawą cnoty», t. j. argumentami rozumowemi, jakie wywodzi hojność, przeciwniczka skąpstwa, a jeżeli już podniesie tę strawę (t. zn. dokona jakiegoś czynu szlachetnego), dzieje się to z chęci chwały, czyli właśnie wtedy, gdy cnota «się już odeń odwraca».