Że na pagórkach mrozi małe kwiaty,
Które nie mogą znieść białego szronu:
Lecz w piersi mej wciąż toną
Ciernie miłości, jak dawnemi laty
I tkwią w niej silnie, wbite tam na wieki,
Póki żyć będę, choćbym przeżył wieki.
Z źródeł podziemnych buchają gorące
Wody, rzucane z głębin na wyżynę
Przez opar, który ziemia ma w swem łonie;
Tam, gdzie są codzień przechadzki mej końce,
Wytrysło źródło i bić będzie sine,
Aż najazd zimy w przeszłości utonie.
Ziemia stwardniała w żelaznej koronie
A woda martwa w szkło kruche się zmienia,
Odkąd ją zewsząd mróz otoczył zbrojny.
Lecz ja od swojej wojny
Nie odnalazłem ni chwili spocznienia
I nie chcę spocząć; choć cierpienie słodkie,
Lecz śmierć jest lepsza nad wszystko, co słodkie.
Kancono, jakiż los mnie jeszcze spotka
O wiośnie słodkiej, gdy na ziemię spłynie
Amor zesłany przez niebiosa wszystkie;
Co będzie w te dni bliskie,
Gdy miłość we mnie jeno tli już ninie?
Przybrać mi przyjdzie zimny kształt kamienia,
Jeśli to dziewczę ma serce z kamienia.