Bo patrzysz na mnie, gdy padam zemdlony;
A jeśli dusza nawet w serce wróci,
Noc zapomnienia zmoże
Je, skoro będę przez nią opuszczony.[1]
Kiedy się budzę i w piersi zranionej
Widzę ślad razu, co mi odjął pamięć,
Przerażenia zamieć
Do głębi wstrząsa mnie i niepokoi
I twarz pobladła w te spogląda strony,
Skąd grom ów wypadł, co mi groził: Złamięć!
Tyle jej słodki uśmiech może zła mieć,
Że długo jeszcze cień jest w duszy mojej,
Która się zdrad jej i podstępów boi.
Takeś mnie pobił w środku Alp, Amorze,[2]
W dolinie górskiej rzeki,
Wzdłuż której zawsze czułem moc twą srogą.
Daj śmierć, lub życie, jako chcesz! Niech zmoże
Blask dumny me powieki,
Ten, który gromem wzywa śmierć złowroga!
Niestety, panie nie nadchodzą drogą,
Ni mędrcy, co się zlitują nademną.
Nadzieja jest daremną,
Jeżeli ona dać mi jej nie raczy;
Lecz ta, wygnana, Panie, z Twego progu,[3]
Pogardza strzał Twych potęgą tajemną;
Z dumy ukuła na pierś zbroję ciemną
I ostry pocisk wstrzyma bieg swój raczej,
Nim zbrojne serce raną Twą zaznaczy.
Strona:Dante Alighieri - Pieśniarz.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.