Ptak ten wolałby napewno knieje leśne, lub kwieciste krzewy czeremchy!
Klatkę powieszono na ścianie i dlatego jeszcze cieszono się małym więźniem.
Rankiem zbudziły Zbyszka jakieś cudne, niesłyszane do tej pory melodje.
Przelewały się w nich i wesołe i smutne tony, płakał ktoś, czy też czemś się tak cieszył?
Podniósł głowę chłopiec i spostrzegł wyciągającego trele słowika. Jakżeż cudnie on śpiewał!
— Mamo, czy on tak płacze z radości? — zapytał.
— Być może, że i z radości, — odrzekła.
Zbyszek tymczasem ubrał się, zjadł śniadanie i poszedł do szkoły.
W drodze myślał o ptaszku, smutno mu było, że dom ich stał się więzieniem dla małego artysty i łza cicha spłynęła mu po policzkach.
Tymczasem matka Zbyszka pojechała do swej przyjaciółki, która mieszkała o trzy godziny drogi od miasta i gdy za-
Strona:Dar tęczowy.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
— 9 —