siadł Zbyszek do obiadu, miał tylko koło siebie ojca i malutką siostrzyczkę. Siedział trochę zamyślony, przypominając sobie to, co słyszał w szkole na lekcji, gdy naraz wszedł listonosz i oddał ojcu list z zagraniczną marką.
— A to się matka ucieszy! — zawołał. — Właśnie pisze wuj Jerzy z Ameryki, że przyjechał szczęśliwie i że mu się bardzo powodzi...
Jak anioł z nieba ten list został do nas przysłany!..
Mówiąc to położył go do pudełka na oknie.
Zbyszek pobawił się trochę z siostrzyczką, potem rzekł do siebie:
— Dosyć już tej zabawy!
Spojrzał przez okno, czy pogoda na dworze, potem schował list do kieszeni i wyszedł.
Daleka to była droga. Chłopiec szedł i szedł bez wypoczynku, pot zlewał mu czoło, nogi odmawiały posłuszeństwa, ale nie zatrzymywał się ani na chwilę.
Wreszcie spostrzegł domek opleciony
Strona:Dar tęczowy.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
— 10 —