Naraz wszystko ucichło, a na niebie ukazała się siedmiobarwna tęcza — symbol wiekuistej nadziei.
Świeżość rozlana w powietrzu i ten czar kolorowej na niebiosach wstęgi, wywiódł Zbyszka z mieszkania. Wdychając woń zroszonych traw i kwiecia wszedł na wysoki pagórek i w zachwycie nad cudami przyrody, przyglądał się roztaczającej się w półkole tęczy.
Tymczasem na drodze, u stóp pagórka ukazał się powóz w dwa przepyszne zaprzężony rumaki. Nie pędziły one, lecz szły stępa, jakby odpoczywając.
Furman nie siedział na koźle, lecz szedł powoli, nie popędzając koni.
Naraz obsunięto spuszczoną przed deszczem budę powozu i ukazała się siedząca wewnątrz kobieta.
Była to dama o biało śnieżnych włosach, w czarnej sukni, z krzyżem złotym na piersiach.
Wysunęła głowę z powozu i spostrzegłszy Zbyszka, zagadnęła poważnie:
— Czy podoba ci się ta tęcza?
Strona:Dar tęczowy.djvu/5
Ta strona została uwierzytelniona.
— 3 —