Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/165

Ta strona została przepisana.

nas przycisnął do swych piersi, bo tak samo uczynił, jak przyszli po niego żandarmi.
Krzyk, jaki wydał Derigny, sprowadził sąsiadów do gospody pod Aniołem Stróżem, obstąpili go dokoła i poczęli zadawać rozmaite pytania.
— Co to się stało? zapytała jakaś poczciwa kobieta.
— Ten człowiek zapewne umarł z głodu, dodał drugi.
— Dla czego płaczą dzieci?
— Z litości, bo to rzeczywiście straszna rzecz widzieć człowieka umierającego przy drzwiach z głodu.
— Przypatrzcie się temu grubemu panu, jak się ruszy, wszystkich zetrze na proch.
— To ten sam, którego Bournier zamordował.
— Jakimże znowu sposobem przywrócony został do życia.
— Ten wysoki żuaw woził go do kąpieli i wnet też powrócił do zdrowia.
— No, no, jak moja ciotka umrze, z pewnością nie zawiozę jej do kąpiel.
Derigny wciąż leżał bez przytomności, pomimo energicznych usiłowań generała, który trząsł go za ręce, że o mało mu nie połamał palców, pomimo że mu na twarz buchał dymem z fajki, od którego nawet niedźwiedź byłby się udusił, pomimo że nalał mu na głowę tyle wody, iż nawet dziecko można było w niej wykąpać. Żaden przecież z tych środków wcale nie podziałał.