Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/166

Ta strona została przepisana.

Zaniepokojony tak długiem mdleniem już Moutier chciał pobiedz po proboszcza, gdy tenże właśnie nadszedł, przecisnąwszy się przez zbite przy drzwiach tłumy.
— Co tu się dzieje? zapytał. Powiedziano mi że jakiś człowiek umarł. Dlaczego wcześniej mnie nie przywołano?
— To tylko omdlenie księże proboszczu odpowiedział Moutier. Człowiek ten skutkiem niespodziewanej radości nagle omdlał.
Proboszcz ukląkł przy omdlałym, dotknął jego pulsu, wsłuchał się w bicie serca, i słysząc jak oddycha powstał z uśmiechem na ustach i rzekł:
— Nie ma niebespieczeństwa; weźcie go ztąd i połóżcie na łóżko; skropcie mu skronie i twarz octem i przygotujcie mu trochę kawy.
Po udzieleniu takiej rady, proboszcz oddalił się, uważał bowiem, że jest zbytecznym.
— Mój zacny panie Moutier, rzekł Jakób, pozwól mi uratować mego ojca, zanim umrze; o proszę, bardzo proszę pana. Ciocia nie chce mi na to pozwolić.
Żołnierz odwrócił się i ujrzał rzeczywiście Jakóba klęczącego przy Elfy i błagającego ją ze łzami w oczach.
— Chodź mój biedny chłopcze i ucałuj twojego ojca, nie potrzebujesz się jednak obawiać, bo on nie umrze; za kilka chwil on cię sam także uściska i przyciśnie do serca.
Jakób spojrzał z wdzięcznością na Moutier,