Strona:De Segur - Gospoda pod Aniołem Stróżem.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

Ranek szybko minął; Moutier zjadł obiad z obu paniami i dziećmi a następnie zaczął przygotowywać się do podróży. Prosił o rachunek, ale pani Blidot słyszeć o tem nawet nie chciała. Pożegnali się po przyjacielsku i z wielkim żalem. Jakób płakał obejmując rękami szyję swego dobroczyńcy. Paweł otarł łzy brata i obaj obsypywali pieszczotami kapitana.
— Bywaj zdrów mój dobry kapitanie, mówił Jakób, bywaj zdrów mój poczciwy psie. Tyś także przyjmował udział w naszym ratunku, boś pierwszy nas spostrzegł i uniósł Pawła na grzbiecie. Bądź zdrów mój przyjacielu. Nigdy nie zapomnę ani o tobie, ani o panu Moutier.
Moutier był wzruszony i rozczulony; uściskał serdecznie ręce obu sióstr, ucałował po raz ostatni Jakóba, rzucił jeszcze okiem po pokoju i szybko oddalił się nie zwracając nawet w tę stronę głowy.
Dzieci stały we drzwiach, dopóki przyjaciel nie znikł im z oczów. Jakób nadaremnie starał się powstrzymać łzy płynące mu nieustannie po twarzy, a kiedy już znikł ślad po dzielnym żołnierzu, wrócił do domu i rzucając się w objęcia pani Blidot, zawołał:
— Teraz, kiedy już nie ma p. Moutier, pani nas nie wypędzi ztąd? Zatrzymasz na zawsze mojego drogiego Pawła i pozwolisz mi przy nim równie pozostać?
— Biedne dziecko, wyrzekła życzliwie pani Blidot. Niech mię Bóg strzeże, żebym was miała