Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/011

Ta strona została skorygowana.
I.

W kamiennym pierścieniu.




S



Szedł sobie najspokojniéj, powłócząc oczami po tych cudnych i cudacznych rzeczach, których może póki życia niemiał już oglądać, gdy znienacka ozwały się za nim wesołe przygrywania i szmery posuwiste, jakoby od nadciągającéj ciżby. Obejrzał się, przystanął, — a tu z bocznéj przecznicy płynie orszak strojny, z kapelą na czele. Przodem i do koła — jak to zwykle w podobnych razach — wali tłum ciekawéj gawiedzi. Wnet się téż zrobiło tak ciasno, że Pan Kaźmiérz musiał coprędzéj ustąpić pod ścianę. Wprawdzie ulica nie należała bynajmniéj do wązkich, ale jak wszystkie główniejsze ulice Gdańska, była z obu stron zastawiona dwoma szeregami dużych ganków, czyli raczéj tarasów, które głęboko wrzynając się w jéj koryto, szczupły tylko przepływ zostawiały dla jezdnych i pieszych.
Oparł się więc o podmurowanie jednego z onych tarasów, a że był słuszny, mógł ponad