W Bursztynowym Domu.
Długo musiał czekać pode drzwiami. Przynajmniéj naszemu gorączce, wszelkie czekanie zawsze wydawało się długiém.
Nakoniec z wewnętrza, zaszemrały kroki dosyć lekkie.
— Oho! Jużem ściągnął mego ptaszka z poddaszka. A może to i nie ptaszek. Jakoś trocha ślamazarnie nóżki za sobą ciąga...
Warknął gruby rygiel, i w szparze drzwi odchylonych, ukazała się głowa, coprawda kobiéca, dosyć nawet przyjemna, ale nic a nic niepodobna do tamtéj. Musiała to być niewiasta służebna, i dobrze już wysłużona; dobiegała conajmniéj piędziesiątki. Ubrana była chędogo, w kołnierz z muślinu, prawda że grubego, ale suto nakarbowanego, (bo wtedy czy sługa czy przekupka, żadna nie ruszyła się bez krézy) i w inderak czyli spódnicę staroświecką, pękato wywatowaną koło bioder.