Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/028

Ta strona została skorygowana.

— Co to? — Zapytała.
— Czy tutaj kram na bursztyny?
— Ia. — Odrzekła, i rozwarła tak szeroko drzwi, że uderzenie ich o ścianę odbiło się przeciągłém echem po sieni, nadzwyczaj długiéj, wyłożonéj piękną, polewaną cegłą. Pod sklepieniami wisiały rogi jelenie i różne obrazy, którym jednak trudno było się przypatrzéć, bo choć owo złoto-kraciaste okno wpuszczało tam sporo światła, jednak sień była taka głęboka, że już od połowy tonęła w półcieniu.
Na saméj głębi, przez inne drzwi wpółotwarte, oczy mogły rozróżnić równie długą i głęboką kuchnię, zakończoną dwoma oknami, wychodzącemi na mroczny dziedzińczyk. Że pora była poobiednia, więc wszystko tam stało we wzorowym porządku; z półokrągłych wnęk, powyżłabianych w murze, jakieś brzuchate kociołki mrugały miedzianemi połyskami, a skośnie oparte na półkach misy i talerze cynowe, świeciły rzędem jakby tarcze.
Drzwi te zajmowały jeden z kątów sieni.W drugim kącie, wokoło grubego słupa, kręciły się ślimakiem schody, obwite przejrzystą, z orzechowego drzewa toczoną poręczą, któréj tralki były powyginane w najśliczniejsze palmy i chimery
Tam niewiasta wskazała, mówiąc:
— Na pierwszym treppie.
I znikła w głębiach kuchni.
Wszedłszy na kilka stopni, Kaźmiérz wydał przytłumiony wykrzyk: o dwa zakręty wyżéj, przechylona przez poręcz, zwieszała się ku niemu