Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/029

Ta strona została skorygowana.

koronkowa stokrotka, i wyglądająca z niéj ciekawie złota główka. Puścił się szybko ażeby ją dogonić, ale ona jeszcze szybciéj mknęła, i tylko jéj błękitna suknia, przerabiana w białe floresy, migała za orzechowemi floresami kraty, wydając takie sztywne chrzęsty, jak gdyby drzewo tam szumiało.
Kiedy nakoniec wybiegł na korytarz przecinający pierwsze piętro, już ona śmignęła po-za majaczące przezrocza innych schodów, co nowym ślimakiem wywijały się w górę. Wielką miał ochotę i tam za nią popędzić, ale w téj chwili odęmknęły się jedne ze drzwi korytarzowych, i ukazała się w nich posępna głowa młodego człowieka, który spytał:
— Kto tutaj chodzi?
— To ja. Wedle bursztynów.
— A! To tam, Wasza Dostojność, naprzeciwko.
Więc Kaźmiérz skierował się do drzwi z naprzeciwka, i do jakich drzwi! Gdyby nie półciemność panująca w korytarzu, gdyby zwłaszcza nie gwałtowność z jaką wszystko zwykł czynić, byłby mógł zgubić oczy w téj wikłaninie wstęg, powojów i skrzydlatych genjuszków, co się tam roiły na tle z jasnego dębu. Ale za otworzeniem, piękność drzwi gasła jeszcze przy piękności komnaty, zatrzęsionéj także dębową snycerszczyzną. Z misternych, czworobocznych przegródek sufitu, wyglądały rzeźbione głowy (ozdoba ulubiona polskim budowniczym). Przy ścianach, ciągnęły się sławne Gdańskie szafy, o kulistych nogach, o wrotach bajecznie dłuto-