wanych, o szeroko przysiadłych dachach, istne pałacyki dla Dryjad i domowych Larów. Zastawiona takiemi gmachami komnata, wydawała się mocno ciemną, témbardziéj że była wązka w stosunku do swojéj wielkiéj głębokości. Na samym jéj końcu dopiero, świeciły dwa okna, te właśnie, między któremi na zewnątrz stał Carolus Magnus, a pod któremi tutaj ciągnął się stół ogromny, zarzucony mnóstwem świderków, pilników, baniek i miseczek.
Przy stole, w dużém poręczowém krześle siedział mistrz Johann Schultz. Miał na sobie kurtę z kasztanowatego falendyszu, o małym karbowanym kołnierzu i bufiastych rękawach; szare pludry, zielone pończochy, i trzewiki z pęczkami wstążek. Na długawych, szpakowatych włosach nosił mały czarny birecik, bo wtedy i w domu nakrywano głowę.
Siedział pochylony do światła, i pulchnemi rękami urabiał maleńkiego Amorka z bursztynu. A nietylko ręce ale i twarz miał pulchną, i cała jego osoba jaśniała okazałą tuszą, tak że Kaźmiérz pomyślał sobie:
— Jeślici tamten Grubasek, to ten cały grubas.
Ale ta grubość była przejrzystsza, wykwintniejsza. Rysy nawet musiały być niegdyś bardzo ładne, dopóki długie lata siedzącego życia, i długa zażyłość z kuflem, nie zaokrągliły ich zbytecznie.
Podczas gdy Kaźmiérz czynił w duchu takie uwagi, mistrz Johann oddawał piękném za
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/030
Ta strona została skorygowana.