Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/032

Ta strona została skorygowana.

nasypować do onéj rękawicy, chociaby do jednego palca w gantelecie?
Kupiec tedy zaczął jedną po drugiéj otwierać owe zaczarowane szafy. Tam na głębokich policach, stały rzędami bursztynowe posążki, czarki, kropielniczki, solniczki, ampułki. Były i przedmioty niby innego porządku, jako to: srebrne puchary i talerze, kryształowe szklenice i nalewki, ale wszystko nasadzane maskaronami albo figurkami z bursztynu; były i krucyfixy hebanowe ze słonecznym Panem Jezusem, i świątyńki z kości słoniowéj, gdzie bawiły się różne żółciuchne osóbki.
Potém kupiec wyciągnął płaskie szuflady, gdzie leżały rzeczy drobniejsze ale niemniéj kosztowne, bo z najbielszego bursztynu wycinane, i złotemi oprawawami niewidzialnie podszyte. Spoczywały tam na czarnych axamitach, naszyjniki, krzyżyki, zausznice, alszbanty, i wszelkie inne figle białogłowskie, wyrobione tak cieniuchno jakby z wosku. Gdzieindziéj znów, guzy do żupanów, szpinki do kitek i kołnierzy, kule i różne wisiory do rzędów końskich, kameryzowane gdzieniegdzie upstrzeniami z pereł i drogich kamyczków. Tu już Pan Kaźmiérz zaczął tracić głowę. Mieszek jego — coprawda – piszczał srodze na haniebne ceny jakie mistrz Johann obojętnie wymieniał, ale Kaźmiérz nie okazywał żadnego zmieszania, ani się owym cenom dziwował; a czynił tak dla dwóch powodów; najprzód chciał koniecznie przedłużyć rozmowę, w nadziei że panienka z okienka zajrzy nako-