— Po raz wtóry, składam Waćpannie moją rewerencyę.
Zarumieniła się i dygnęła.
On zaś ciągnął daléj:
— A czemuś to Wacpanna niechciała mi się kłaniać kiedym był na dole?
Panienka, któréj szybko wracała przytomność, wyskoczyła z ciemnego narożnika, i odparła, figlarnie przechylając główkę:
— A czemuś to Wacpan kłaniał się takowéj któréj nie znasz?
— Boś Wacpanna patrzyła na mnie.
— Abo to prawda? Jam patrzyła za tém weselem co ciągnęło mimo naszego domu.
— Teraz ja znowu powiem: abo to prawda? Nie mogłaś Wacpanna patrzéć za tém weselem, kiedy już było na trzeciéj ulicy.
— Tam z dołu już go nikt nie widział, ale jam jeszcze widziała. Ztąd widać dziesięcioro ulic. Przyjrzyj-no się jeno Wacpan a dasz wiarę.
Kaźmiérz wetknął głowę w okienko.
— A prawda. Co tu tego widać! Ulic, domostw, kieby cacek na stole. Ale co mi tam po tém, wolę z Wacpanną gadać. Ładne było wesele, co?
— Ach! Jam jeno sobie myślała, daj mi Boże nosić taką suknię na mojém weselu.
— A to dziw, jak Pan Bóg te same akurat chęci nam zsyła! Bom i ja sobie myślał: Niech-no się tylko żenię, a moja panna musi mieć punkt w punkt podobniusieńkie obleczenie.
— To winszuję onéj pannie.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/044
Ta strona została skorygowana.