— No no, nie lamentuj Hedvich. Obaczym jeszcze. A teraz lepiéj zejdź do kuchni, pomyśl co już nie długo czas na mój podwieczorek. Zastaw mi go na beischlagu.
Panienka potoczyła w koło wzrokiem zasmuconym; widocznie żal jéj było ztąd odchodzić. Jednakże krótko się wahała; jeden dyg, drugi dyg, i zaczęła zlatywać po schodkach z takim chrzęstem sukni, jakby wicher się tam zakręcił.
— A to się Panu Bogu stworzenie udało! — Zawołał Pan Kaźmiérz. — Nie dziewka jeno marcypan. Musi w domu Pana Konzula być konkurentów huk?
Pan Konzul najéżył się jak puchacz, i z ukosa patrząc na młodzieńca, odpowiedział:
— U mnie w domu niepotrzebne konkurenty, bo dla Hedvigi mąż już obmyślony. Panu Kaźmiérzowi nie podobała się ta wiadomość.
— Czy tak? — Rzekł z przekąsem. — I cóż to za jeden, ów obmyślony fenix? Czy także gatunku kupieckiego?
— Tak, Mości kawalerze, i to najlepszego, bo to ja sam.
— W imię Ojca i Syna... Jakoż to może być? A mnie się przywidziało, że to Waścina córka?
— No, niby tak... Ona respektuje mnie jak oćca, ale ja nie żaden dla niéj ociec, ani ona mi żadna córka. To dziecko wzięte z litości na wychówek.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/046
Ta strona została skorygowana.