Kupiec jednak, mimo «emocyi,» zajrzał jeszcze do każdéj komnaty, aby się przekonać czy wszystkie szafy dobrze pozamykane, a potém wpadł i do warsztatu, dla sprawdzenia roboty dziennéj.
Tymczasem Pan Kaźmiérz zbiegał.
Już ledwie kilka stopni miał do zejścia, gdy spostrzegł w sieni brzeg niebieskiéj sukni, wystający z otwartych drzwi kuchennych, i usłyszał głos Panny Hedwigi, która mówiła z uniesieniem:
— Ach, Mina! Mina! Co to za kawaler! Jeszczem jak żyję takiego nie widziała! A toć anioł z nieba!
— E! Co mi za anioł, z wąsami? — Sarknęła w głębi kuchni Wilhelmina. — I taki na gębie osmalony, jakby z dyabłami w piekle przy smole kucharował.
— Ach, nie gadaj tak, Mina... Powiadam ci, anioł. A jaki galant w dyskursie! Bo przyszło i do dyskursu. Ja chciałam jeno mu się przypatrzéć, więc wyleciałam na schody. A tu on, z Dobrodziejem, zaczyna iść na górę. Więc ja hyc, uciekam. A oni precz coraz wyżéj, aż pod dach. Jak mię tam przyparli do ściany, tak już i nie było gdzie uciekać. Ale się fortunnie stało. Gadał mi takie śliczne rzeczy... na ten przykład, że jak ja co pomyślę, to zaraz i on musi to samo pomyślić.
Tu Wilhelmina zaśmiała się i rzekła:
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/049
Ta strona została skorygowana.