— Ej, żeby to tak był Freibitter, a porwał na swoją Freigatkę, toby panienka z nim pojachała na morze, co?
— Ojoj! Na koniec świata! Do Indyjanów, do Ameryków, gdzieby jeno chciał!
Tu okręciła się na wysokim trzewiczku, i nagle spostrzegłszy Kaźmiérza schodzącego z ostatnich stopni, cała stanęła w ogniu.
On wpatrywał się w nią dość długo, ale tym razem poważnie, i ująwszy jéj rękę, zapytał:
— Powiedz mi Wacpanna, ile tobie latek?
— Na siedemnasty.
Uderzył się w czoło, szepnął:
— Owóż tedy, nie!
Poczém rękę jéj przycisnął do piersi, i znowuż owinął ją spojrzeniem, ale na ten raz już ognistém.
W téj chwili załopotało po schodach ciężkie zstępowanie Pana Majstra. Panienka furknęła do kuchni, Kaźmiérz zaś raz jeszcze przeciągnął ręką po czole, i szepnął:
— Nie, to nie Krysia. Krysia miała cztery lata jak nas wzięli, toby już teraz miała kole dwudziestki. A może ta dziewka kłamie? Ej, chyba nie. Młodziusie to. Jabym na oko i piętnastki jéj nie dał. A przytém i włos jenszy, i buzia. Tamta była kieby Cyganeczka. Ach nie, to nie Krysia. Już ona nigdy się nie najdzie.
I westchnął.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/050
Ta strona została skorygowana.