— Ale co to ma być? Tu mi ktoś przygrawa? — Zawołał Pan Kaźmiérz zdumiony, posłyszał bowiem że przy ostatnich kilku wierszach, jakieś dźwięczne struny towarzyszyły jego śpiewce. Zaczął się oglądać, i tuż na sąsiednim ganku, spostrzegł piękną damę w żałobnym stroju, z lutnią w ręku. Pan Schultz i Hedwiga także spojrzeli w tę stronę, i razem zawołali:
— Pani Flora! Jest Pani Flora! Jak to dobrze!
— Pani Flora ozwała się do Pana Kaźmiérza:
— Cudnie Wacpan śpiéwasz, jenoś połknął czworo strofów co tam wśrodku siedzą.
Pan Kaźmiérz się tłumaczył:
— Boś mi Wacpani szyki popsowała tą siurpryzą. Ani ja się spodziewał takowego akkopanyamentu. A zkąd to Wacpani znasz tę notę?
— O Boże! Jakoż niémam znać? Ja to poema umiem jako pacierz, i godzinami sobie przy lutniey nucę. Ja bez wirszów i bez amorów niemogę nijak żyć, a teraz kiedy w tych oto kirzech Amory mię odbiegły, już tylko śpiéwaniem się cucę. Chcesz Wacpan to razem zaśpiéwamy?
— Jeno — przerwał Majster — już nie o téj skorupie. Śpiéwajcie nam lepiéj o naszym Dantzigu, jakoś Wasza Miłość powiedział, że w téj xiążce i o tém stoi.
— Hm.... Niewiem czy sobie przypomnę.... — Mówił zakłopotany Pan Kaźmiérz.
— Ale ja przypomnę. — Podjęła Pani Flora. — To tam gdzie on powieda:
«Drągiem to zową kędy port zawarto.....»
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/080
Ta strona została skorygowana.