Pani Flora téż już na niego nie zważała. Zwróciwszy się całą postawą ku Panu Schultzowi, weszła z nim w żywą rozmowę, przyczém co chwila pokazywała w śmiéchu swoje wiewiórcze ząbki, albo przyglądała się swojéj rączce, ubranéj pierścieniami.
Młodzieniec, widząc że starsi Państwo na niego nie baczą, wstał i przystanął za krzesełkiem Hedwigi. Miał ochotę powiedzieć jéj niejedno słodkie słówko, ale go korciła obecność Korneliusa, tuż po-za niemi siedzącego.
Pochylił się więc do jéj ucha i szepnął:
— Czy to ten Czeladnik zawdy tak z Wacpaństwem siedzi w kupie?
— A zawdy. Co robić? Dobrodziéj wielce go konsyderuje. Ale dla mnie to utrapienie.
— A! I z jakowéj racyi?
— Bo mię fatygują te jego wyłupiaste, Ollenderskie oczy. Gdzie się ruszę, tam i te oczy za mną, jak szpiegusy.
— Żebym jeno śmiał, tobym go przepędził na dziesiątą ulicę.
— Nie czyń tego Waszmość, ja sama go przepędzę.
I obróciwszy się niedbale, przez ramię mówiła do Korneliusa:
— Skocz - no Asan po nowe powismo lnu Znajdziesz tam w podwórku, na składzie.
Czeladnik zarumienił się i skoczył.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/085
Ta strona została skorygowana.