Przez ten czas, Kaźmiérz i Hedwiga, oparci o złotą kratę, przyglądali się przepływającéj publiczności. A było na co patrzéć. Jeżeli w godzinach roboczych, dalsze ulice pracowitego miasta, przedstawiały się pusto i głucho, zato w godzinie przedwieczornéj, cały ten tłum spracowany, wylegał dla odpoczynku i przechadzki, a wylegał rojnie i strojnie. A stroje pstrzyły się tą niesłychaną rozmaitością, jaka zazwyczaj panuje w wielkich portowych miastach. Oprócz ubiorów niemieckich i hollenderskich, przeważających liczbą, można było dostrzedz i wielu naszych ziemian, łatwych do poznania po czapce włożonéj «brodźcem,» i po «marynałce,» czyli pasiastéj opończy, jaką się zazwyczaj u nas kładło na samém wsiadaniu do komięgi. Owi sielscy przybysze, sprzedawszy rano swoje żyto albo pszenicę, chodzili teraz po mieście, zadzierając głowę, dziwując się kamiennym ozdobom na domach, i zamorskim gościom na ulicach. A było tych zamorczyków niemało; żółto-włose Angliki, kraciaste Szkoty, czarno-okie Portugały z siatką na włosach jak u białogłowy. Czasem pojawił się człowiek z Lewantu, Grek o kaftanie cudnie wyszywanym, lub Albańczyk biało-fałdzisty; gdzie nie gdzie nawet, niby tulipan, zakwitł bisurmański turban. Niektórzy z przechodniów zatrzymywali się przy gankach, i przez kraty wiedli rozmowę z siedzącemi na nich mieszkańcami domu, lub zaproszeni, wchodzili na taras, i siadali przy rodzinnych stołach. Inni, dążyli na zamiejskie przechadzki, w które Gdańsk zawsze obfitował. Między temi, naj-
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/088
Ta strona została skorygowana.