Powoli zmierzch zapadał, i gwiazdy zaczynały wypryskać na niebo. Ulice, dosyć wązkie a obudowane wysokiemi gmachami, zaciemniły się prędzéj niż place i ogrody. To też służba zawieszała na tarasach różnobarwne latarki; gdzie niegdzie nawet stawiano nieosłoniony lichtarz, bo wieczór był tak ciepły i cichy, że świéca paliła się spokojnie jak w izbie. Wszystkie te światełka migocąc między zielenią doniczek, odbijając się w złotych kratach i malowanych szklenicach, nadały obrazowi zupełnie inną, czarodziejską cechę. A pod tém czarodziejstwem snuła się wesoła rzeczywistość. Wkrótce téż, zaczęły dzwonić noże i półmiski, balsamiczne powietrze napełniło się mniéj wykwintnemi, ale za to smakowitemi zapachami potraw, na każdym tarasie zastawiano wieczerzę.
Mina także, przyniosła najpierwéj pyszną latarnię o złocistych prątkach i cudnie rzniętéj bańce, którą zawiesiła u spiżowego wąsa, umyślnie wbitego na ten cel nad oknem. Potém stół obciągnęła prześlicznym flamskim obrusem, i zaczęła na nim ustawiać różne wytworności.
Pan Kaźmiérz spostrzegłszy te przygotowania, wziął czapkę i niby chciał odchodzić. Ale Hedwiga spojrzała na niego błagalnie, i dygnąwszy mówiła:
— O Jezu! Waszmość jutro masz jachać, daruj-że nam jeszcze te ostatki. Siostra prosi uniżenie.
Pan Majster, który był dnia tego w doskonałym humorze, i któremu Pani Flora tłumaczyła
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/092
Ta strona została skorygowana.