Nakoniec i ten znak się pojawił.
Z dalekiéj ulicy nadleciał dźwięk trąby, przeciągły, żałosny, długi. Potém chwila ciszy. Potém, jakiś głos męzki zaśpiewał zwrotkę pieśni, żałosną, przeciągłą, długą. I znów chwila ciszy. — Tak, trąbienie i śpiewanie, przeplatane koleją, zbliżało się coraz donośniéj, aż w głębi ulicy, ujrzano dwóch Pachołków miejskich, nadchodzących mierzonym krokiem. Jeden z nich, w stroju paskowanym czarno i czerwono, kończył właśnie swoje żałosne wygrywanie; gdy się zbliżali do Bursztynowego Domu, opuścił od ust trąbę, a wtedy drugi Pachołek w szafirowo- brunatnym ubiorze, znajomy już nam Kuba Grubasek, przystanął, i z całych piersi przeciągle zaśpiéwał.
Już dziesiąta na zégarze.
Idźcie do snu gospodarze.
Strzeżcie ognia i złodzieja,
Chwalcie Boga Dobrodzieja
Skończywszy swoją zwrotkę, uderzył ciężkim berdyszem o ziemię, i obaj poszli daléj, naprzemian trąbiąc i śpiéwając.
Po ich drodze, na wszystkich tarasach powstawał wielki ruch; odsuwano stołki, żegnano się już na dobre, i rzucano sobie od ganku do ganku stokrotne «Dobranocki,» albo « Guttenachty.»
Towarzystwo Złotego ganku, rozeszło się jedno z ostatnich. Kaźmiérz tak był upojony, że