Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/096

Ta strona została skorygowana.

niemógł się oderwać od swojéj Panny-Siostry. Coraz to nową powiastką, to nową krotochwilą przedłużał rozmowę, a gdy wszyscy już powstawali, i gdy Pan Majster zapytał:
Tedy Wasza Miłość jutro jedziesz?
Zawahał się i odrzekł:
— Jutro nie jutro..... abo ja wiem? Taka jeszcze na mojéj głowie kupa jenteresów, że i bożek Atlas by ich nie wyrychtował. Tak czy owak, zawdy ja tu jeszcze jutro zajrzę, i pokłonię się mojéj Pannie-Siostrze. Ergo, bez adiusów, jeno do zobaczenia!
— Do zobaczenia! Do zobaczenia! — Powtórzyli wszyscy, i rozeszli się, ale każdy z innemi myślami.



Pan Kaźmiérz wracając do gospody, bił się pięścią po piersiach, i powtarzał:
— Licho mię tu przyniesło, do tego Bursztynowego Domu! Ta stokrotka utknęła mi tutaj, nie jakby kwiatuszek, jeno jakby cierń. A to wszystko się na nic nie zda. Siostra mi ona żadna, to już wiem dokumentnie. Ożenić się z nią nie ożenię, boć to znajdek, może i dziecko szlacheckie, tak się widzi z onych forbotnych szatek, wszelako zawdy tu klejnot podejrzany. Ładnie by mię Pan Ociec przyjął, jakby ja mu przywiózł takową pół mieszczkę a pół zaklętą królewnę! Bo to rosło u jakowychś Majstrów, a chowane w delicyach, nic, tylko stąpać po perskich