zasuwaniem ryglów, zakładaniem sztab i zgrzytem kluczów. Kto na piętrach jeszcze palił światło, ten pilnie zasuwał okna lub wynosił się do izb wewnętrznych, ażeby ront powracający, nie kołatał mu do drzwi z przestrogą. Czasem jeszcze wśród wysokich donic tarasowych, jakaś zapóźniona czuła para zamieniała ostatnie szepty, ale i ta nikła we dwie strony, gdy uderzenie berdyszów o ziemię, zdradziło zbliżanie się nocnych stróżów. Zwolna wszystko przycichło i przygasło. Zégary wybiły jedenastą; wtedy, zabrzmiała w powietrzu cudowna muzyka złożona z trąb i fletów, muzyka która od wieków całych, zawsze w owéj przed-północnéj godzinie, odzywa się na kościele Ś-téj Katarzyny[1], jakby przedsenna modlitwa usypiającego miasta, — i gdy ostatni dźwięk fletu rozwiał się wysoko, nic już nie świeciło nad Gdańskiem, tylko tysiączne gwiazdy ciepłéj letniéj nocy, odbite w czarnych kanałach Śpichlerzowéj Wenecyi, w brylantowych szybkach kamienic, i w marzeniach serc rozkochanych.
- ↑ Niewiem czy dziś jeszcze daje się ona słyszéć, ale kiedy zwiedzałam Gdańsk w 1858- m roku, hejnał ów odzywał się tam co wieczór, i echo jego, brzmiące dotąd w mojéj pamięci, należy do najpoetyczniejszych wspomnień tego miasta.