W Artusowym Dworze.
W sześć tygodni późniéj, o téjże wieczornéj porze, na głównym placu Gdańskim panował ruch wielki, a przytém i wesoły. Z olbrzymich okien Artusowego Dworu, biła na pół placu olbrzymia łuna; z najbliższych i najdalszych ulic wysypywały się pachołki z pochodniami, a za niemi szły wystrojone gromady mężów i niewiast, młodzieńców i panien; wszystkie ciągnęły do Artusowéj sali, gdzie miasto dnia tego wyprawiało walną, taneczną zabawę.
Pomiędzy młodzieżą, najszczękliwiéj stąpali, najbuńczuczniéj wyglądali wojskowi od Puckiéj marynarki, którzy tego wieczora wszyscy znaleźli się w Gdańsku; a jak raróg jaśnieje wśród sokołów, tak wśród wojskowych, jaśniał urodą i fantazją, płomiennooki Pan Kaźmiérz Korycki.
Bo Pan Kaźmierz jeszcze nie był wyjechał. Póki miał przed sobą cały ów jeden dzień zwłoki,