Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

domość o liście Pana Miecznika zachowała tylko dla siebie, «gdyż - mówił — niech Pan Konzul jeno się dowié, że my nie familia, zara będzie chciał mię od Wacpanny exulować, przyczém on albo ja możemy położyć głowę.»
Prawa dusza Hedwigi wzdrygnęła się na taką nieszczerość; mniéj wszakże, niż byłaby się wzdrygała dawniéj. Gdyby Pan Majster był pozostał dla niéj na zawsze niczém inném, tylko jéj ojcowskim, szanownym opiekunem, byłaby pewnie odrzuciła żądanie Pana Kaźmiérza. Ale od chwili, gdy opiekun zaliczył się do zalotników, stracił niezmiernie w jéj oczach na powadze, i zrównał się niejako z Kaźmiérzem, przyczém wszakże zachodziła ta wielka różnica na jego niekorzyść, że nie był kochanym, podczas kiedy tamten..... ach tamten!
Skoro jeszcze Hedwiga wspomniała, że takie wyznanie mogłoby istotnie rozdzielić ją z najmilszym, a co więcéj, stać się powodem ciężkich, może krwawych zatargów, przytłumiła szemrania swojéj duszy, i zachowała milczenie wobec Pana Rajcy, który ze zdumiewającym spokojem niczego się nie domyślał.
Źródłem téj niedomyślności była potężna miłość własna. Pan Johann Schultz miał przekonanie, że gdy obdarzy Hedwigę swoją wspaniałą osobą, swojém nazwiskiem wielce w Gdańsku cenioném, swoją sławą kunsztmistrzowską, i swojemi wielkiemi bogactwami, wyświadczy jéj najwyższe dobrodziejstwo, i nie przypuszczał, aby kiedykolwiek, mogła kogokolwiek nad nie-