Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

on się znał na miłości, on, co tak dawno i zawzięcie kochał! To téż niemógł zrozumieć spokoju Pana Majstra, trząsł się ze zgrozy na jego zaślepienie, gwałtem chciał mu oczy otworzyć, i byłby w końcu pewnie dopiął celu, gdyby nie Pani Flora, która ze zwykłą sobie przenikliwością, dostrzegła niebezpieczeństwo jakie od téj strony zagraża, i zażegnała je machjawelskiém orzeczeniem: «Divide et impera». Zaczęła Pana Majstra podjudzać na Korneliusa. W każdéj niemal rozmowie dziwiła się, «dlaczego tak znaczny jak on personat, postponuje się ze swoim Czeladnikiem, i pozwala mu nos wtykać w domowe sekreta?»
Pan Majster, (który miał słabość do Pani Flory, i wielce sobie cenił jéj zdanie), połechtany w swojéj próżności, zaczął lekceważyć Hollendra, zaprzestał z nim żartów i zwierzeń, i tak go zwolna od siebie odsunął, że chłopiec, karmiony ze wszech stron upokorzeniami, zaciął się w milczeniu, i już prawie wcale nie wychodził z warsztatu.
Nietylko pod tym względem, ale i pod wszelkiemi innemi, Pani Flora stała się istnym duchem opiekuńczym dla dwojga zakochanych, którzy nie podejrzéwając, aby piękna wdówka mogła w téj opiece miéć jakie osobiste widoki, nie znajdowali dla niéj dosyć słów dziękczynnych, i z pełném zaufaniem otwierali jéj duszę. Pani Flora była nieprzebraną «w amorowych fortelach». Z dziwną sztuką umiała zagadywać i sobą wyłącznie zajmować Pana Schultza, dzięki