ani Panów Schultzów, bo to by próżno przyczyniło perplexyi, a tak, post factum, będą musieli oba powiedziéć «Amen», i wszystko z czasem się zagodzi.
— Więc Wacpani dajesz całki swój assentyment?
— Oh! Z całéj duszy. Sprawiedliwieś téż Waszmość powiedział, że w moim domu tego niemożna uplanować, bo toby na moją sławę cisnęło szpetną famę, i pomnij téż Waszmość, że by mię to skłóciło z Panem Rajcą, a on dla mnie precyozny przyjaciel. W peregrynacyach za miastem takoż trudno by to przefilować, bo Pan Schultz wiecznie z nami na spacyry chadza. No, a tam, w onéj tłocznéj assambli, w onym pląskowym rozgardyaszu, cała rzecz pójdzie łacno, i nieprędko będzie zweryfikowana, i nikt nie zostanie posądzon o to, że był komperem. Jeno zawdy powtarzam, niech rzecz będzie z xiędzem, bo jak bez xiędza, to Waszmość postradasz moją konsyderacyę, i będziesz wart huncfockiéj kaźni.
— Za kogóż mię Wacpani masz? Dawniéj co prawda, uciekał ci ja od więzów Hymenu, ale dzisia sam do nich wzdycham, sam do nich ręce podawam, bo jak raz człowiek szczęście złapie, toby je chciał na wiek wieków do siebie przykować.
Po tak zachęcającéj rozprawie, Pan Kaźmiérz przez dzień cały uwijał się jak oparzony. Jeździł do klasztoru Oliwskiego, jeździł do Władysławowa, wszędzie odbywał jakieś tajemnicze
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/118
Ta strona została skorygowana.