Na początek wszakże, spotkało go nieprzyjemne wrażenie; ów jego wypieszczony ubiór, co w skromnéj gospodzie wydawał mu się tak wspaniałym, tu gasł i niknął obok innych. Ale bo co téż to przepychów przewijało się po téj sali! Najświetniéj błyszczeli nasi klejnotni panowie, ciągle tu przypływający z pszenicą i żytem; ci zwykle po mieście chodzili w swoich podróżnych «marynałkach,» ale na zebranie w Artus-hofie wydobywali z sepetów najcenniejsze stroje; wszędzie biły w oczy brokadjowe żupany — guzy jak pączki róż, z samych rubinów — czaple kity — kapiące od złota pasy — wschodnie szable nabijane turkusami - szkarłatne czuhy i ferezje o brylantowych szponach. — Było téż i mnóstwo cudzoziemców, przynoszących tu okazy wszelkich strojów Europejskich, Azjatyckich, a niekiedy i Afrykańskich, bo czasem na jakim Kastylskim okręcie, zawinął i jaki Maur o białym zawojowym kapturze. Przychodzili na tę zabawę przez ciekawość, a sami stawali się jedną z największych jéj ciekawości. — Pomiędzy właściwemi Gdańszczanami, starszyzna ubierała się z niemiecka lub hollenderska, młodzież zaś najczęściéj z francuzka; zwłaszcza na taneczne zebrania, kładziono prześliczne pończochy i trzewiki, «pourpoint’y» z barwnémi wypuszczkami, płaszczyk walezjuszowski[1] wywijający się z pod leciuchnéj krézy, a na głowę – toczek zdobny piórem. Ta głowa była fryzowana z niezmierném staraniem; jedni zakręcali nad czołem dziwnie harde czuby;[2] — inni, (ci mianowicie, co mieli spadające koronkowe kołnierze), nosili włosy
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/127
Ta strona została skorygowana.