— A to Waszmość sobie powiedz: Bierz ją, licho! I pokonsoluj się z innemi. Abo to tutaj nas mało? A z takim rycerskim pląsownikiem, każda rada wyskoczy. No kawalerze, wybieraj. Cóż to? Chcesz Waszmość nam pérgnąć?
— Exkuzuj Wacpani, zara wrócę, jeno mi się widzi jako moja panna tam ode drzwiów nadciąga.....
Pan Kaźmiérz zmyślił sobie tę wymówkę, byle tylko się wyśliznąć ze szpon Pani Wójtowéj. Rzeczywiście, nim się obejrzała, pérgnął jéj z pod ręki, ale u drzwi — jak przewidywał — nie znalazł swojéj panny.
Wyszedł na taras, pełen służby i ciekawych widzów. Stał tam długą chwilę, — napróżno! Wprawdzie maruderzy jeszcze nadciągali, ale to już coraz rzadziéj się trafiało, i sala była nabita po brzegi.
Przemyśliwał tedy:
A może by kogo posłać, aby dostać języka, czy tam się co złego nie stało?
I żałował że Maćka z sobą niemiał, ale Maciek został w gospodzie, dla pilnowania pewnych koników, co mogły wprędce być potrzebne.
Wrócił tedy Pan Kaźmiérz jak niepyszny między gwarne tłumy, stanął pod filarem, a podczas kiedy Giga rozbijała się na środku sali, on utkwił oczy w jednym z nadpowietrznych okręcików, i zwolna zapadł w zadumę, która go spowinęła swoim białym obłokiem, jako mgła wodna gdy okręt otoczy.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/143
Ta strona została skorygowana.