— Kto? Kto?..... — Powtarzał kilka razy i pytanie to przeciągnął aż do chwili, w któréj ostatnia figura taneczna pozwoliła mu ręką przesłać jéj od ust pocałunek, naonczas dopiero dał odpowiedź:
— Kto mi kazał? A któż jeśli nie ten bożek, co sam na oczach nosi bindę, a ludzkie oczy otwiera na to co jest godne jeno bogów?
Tu smyczki uciąwszy «codę», zagłuszyły wszelką rozmowę. Kaźmiérz po zakończeniu tańca podał jéj znowu rękę, odprowadził ją na ławeczkę pod filar, i stanąwszy tuż obok, mówił głosem przyciszonym, a drżącym od wzruszenia:
— Bożek to maluśki, ale srogi. Puścił mi tu w piersi taką haniebną strzałę, że ja z niéj muszę umiérać, jeśli Wacpanna mię nie wykurujesz.
W Hedwidze serce uderzyło jak u wylęknionego ptaka. Zrozumiała, że nadchodzi już chwila przełomu, ta cudowna i groźna chwila pierwszego wyznania, któréj czysta panieńska dusza, i pragnie i lęka się zarazem.
Cała drżąca, zapytała ledwie słyszalnym głosem:
— A jakież ja Waszmości mogę podać remedium?
— Daj mi Wacpanna swoją rączkę w dozgonną posiadłość, a ja ją sobie położę na sercu, i pod tą rączką jak pod Mekkańskim balsamem, rana się w ten moment zagoi.
Hedwiga, mieniąc się jak cudowny obraz, odparła już pewniejszym głosem:
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/153
Ta strona została skorygowana.