Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/161

Ta strona została skorygowana.

jące oczy Kaźmiérza, to w przeciwną stronę, ku ławie przeznaczonéj dla najpoważniejszych matron.
Zaciekawiony Pan Kaźmiérz, także w tę stronę skierował spojrzenie, i dostrzegł tam Pana Schultza. Grono starszych i młodszych niewiast otoczyło go bardzo rojnie, podczas gdy on głową kręcił i ręce rozkładał, jak człowiek co się uniewinnia. Nagle, zniknął w tłumie, a Pan Kaźmiérz usłyszał tuż obok siebie wesoły głos Pani Flory:
— Przychodzę z dobrą nowiną. Ale.....co to Waszmość taki najéżony?
— A jakoż mam się śmiać? Uczyniłem staremu deklaracyę, no, i ładnie na tém wyszedłem.
— A to Waszmość głupstwo zrobiłeś.
— Jakoż nie było zrobić, kiedy Panna Hedwiga niechciała zemną gadać, dopóka nie zdeklaruję się przed onym ślicznym opiekunem?
— No, no, nie sierdź się Waszmość..... Niéma tego złego coby na dobre nie wyszło, już ona teraz będzie wiedziała czego ma po nim czekać, i łacniéj nam z nią pójdzie. A właśnie czas po temu, przynoszę dobrą nowinę: Pan Schultz wraca do domu sam, a ją zostawia pod moją protekcyą.
— Chwałaż Bogu! A to jakbym odżył. I jakżeś to Wacpani takie miraculum zrobiła?
— Z początku chciał ją zabierać. Ja spolitykowałam, i nic nie kontruję, — ale nasadzam na niego inne białogłowy, a najwięcéj tę gadzinę Freimuthową, co taka zła jak i chuda. Wszystkie tedy w krzyk: «O jaki z Waszeci tyran! Biédne dziecko, ledwie co zażyło pierwszych tańców, i już