Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

olśnić towarzystwem paniczów, których nagła uprzejmość zawrotnie mu pochlebiła? Dość, że coraz miększy stawiał opór, dał się zaciągnąć do progu bokówki, raz jeszcze spojrzał na salę, i zniknął.

W téj chwili, Pan Kaźmiérz wstał jakby pod naciskiem sprężyny, i krążąc pomiędzy tłumem, nieznacznie zbliżał się do Hedwigi. Gdy stanął przed nią, przelękła się zmiany zaszłéj na jego twarzy; mimo upału panującego w sali, był blady, oczy iskrzyły się jak u żbika.
Pochylił głowę, i przez zęby mówił:
— Teraz tedy Wacpanna możesz zweryfikować jaka jest dla niéj moja adoracya, kiedy wedle jéj ordynansu, pokłoniłem się temu staremu łykowi, wziąłem rekuzę, i nie zdławiłem go na miejscu. Poszedł doma, żyw.
— Boże miłosierny! Więc niechce?
— A jakoż ma chciéć? Woli skarb dla siebie chować, niż drugiemu darować. Że rekuzuje, to niedziw; jeno to mi dziw, żeś mię Waszmość Panna tak szpetnie zarezykowała.
— Boże dobry, cóż i miałam robić? Godziło się tak uczynić, bez respekt dla mojego protektora.
— Na respekt dla tego tyrana to Wacpanna baczysz, a na despekt dla mnie to nie raczyłaś baczyć.
— Nagrodzi się ten despekt Waszmości.
— A to na jaki manier?
— Teraz ja poproszę Dobrodzieja.