Pan Kaźmiérz gorzko się roześmiał.
— I Waszmość Panna figurujesz sobie że co wskórasz?
— Kto to wié? Nie taki Pan Majster straszny, jak go malują. Widziałam ja nie raz, jeno sto razy, jak na tę kochaną Panią Dorotę fukał i nukał, a w końcu zawdy stało się po jéj woli.
— To był jenszy interes. Ja supplikuję, ja ostrzegam, nie proś Wacpanna.
— Dla czego niémam prosić? Sumienie mi każe popróbować wszelkich submissyi. Zabić mię przecie nie zabije.
— Jabym zabił, gdybyś Wacpanna chciała iść za jenszego.
Hedwiga podniosła ku niemu oczy pełne lęku i — zachwycenia.
Słowa te, wypowiedziane głosem niby spokojnym, a zdławionym, od każdego innego byłyby ją na śmierć odstraszyły. W ustach Kaźmiérza, na śmierć ją do niego przywiązały. Teraz dopiero pojęła, jak jest przepaściście kochaną.
Ale jednocześnie, uczuła po raz pierwszy i cały ogrom swojéj kobiecéj władzy. Uśmiéchnęła się w duszy, i pomyślała:
— Oho! Jeśli oni tacy, toć ja i z Panem Rajcą zrobię co jeno zechcę.
A potém głośno rzekła do Kaźmiérza:
— Nie turbuj się Waszmość, Pan Bóg czasem słabéj białogłowie da wiktoryę, tam gdzie kawalerskie miecze się zwijały, jak to widzimy z onéj nabożnéj Judyt.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/168
Ta strona została skorygowana.