Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/174

Ta strona została skorygowana.

— Oj, żeby tak na moje chcenie, toby my nigdy ztąd nie wyszli, i Pan Kaźmiérz pewnieby ze mną w téj chęci konkordował.
Jakież było jéj zdumienie, kiedy Pan Kaźmiérz, który właśnie patrzył na niebo świecące srebrzyście za szybami, ozwał się głosem stanowczym:
— Już nam trzeba wracać.
— Już? Dla czego? Jeszcze wczas, jeszcze nikt się nie rusza.
— Powiem Wacpannie po drodze dla czego.
Hedwiga, zmartwiona utratą tak cudownéj zabawy, przerażona myślą że za chwilę rozstanie się z Panem Kaźmiérzem, nieco téż i zraniona obojętnością, z jaką sam Kaźmiérz przyspiesza to rozstanie, podniosła zasmucone oczy na Panią Florę; pewna była że u niéj znajdzie pomoc, ale o dziwy! i Pani Flora powtórzyła, choć nie bez widocznego żalu w głosie:
— Tak, już nam trza wracać.
A gdy tłoczący się tancerze, zaczęli je obie przytrzymywać, a prosić, a grozić że do białego rana ich nie puszczą, — gdy dwaj, obecni téj rozprawie, prześliczni Anglicy, zaczęli obiecywać że zatańcują Matlota, (bez którego, w mieście portowém, żaden bal niemógł się nazwać zupełnym), — wtedy wesoła wdówka sposępniała; jednak nie uległa, lecz owszem odparła fortelnie:
— Co robić? Ja matkuję Pannie Hedwidze, a ta musi być doma wczas. Pan Schultz zachorował, niemożnaż mu po wszystkich kurach wyprawiać hałłasów.