toczyli wzrokiem zdziwionym, jakby to całe miasto pierwszy raz się ich oczom przedstawiało, i bezwiednie popadli pod czarodziejską moc poezji.
Pani Flora zwolniła kroku.
Pan Kaźmiérz zwalniał go jeszcze bardziéj.
Hedwiga rozmarzona, wyszepnęła głosem zaledwie dosłyszalnym:
— Boże mój! Żeby to tak można iść bez końca — bez końca — gdzieś aż na koniec świata....
— A tak. I ja chcę z tobą pójść na koniec świata. — Odpowiedział równie półgłosem, Pan Kaźmiérz. — I dla tegożem właśnie uciekł z onych tańców, aby cię uprowadzić nim oświtnie. Po białym dniu, już ciężko by nam było uchodzić.
— Jakto, uchodzić? — Zapytała, zatrzymując się nagle, i wyrywając rękę z pod jego ramienia.
Ale on uchwycił ją na nowo, i mówił:
— Słuchaj..... nie puszczę cię. Przysięgłaś mi jako żona, usłuchaj-że mnie jak żona. Nie wracaj już do Bursztynowego Domu, bo zrobisz swoje i moje nieszczęście.
— Co Wacpan gadasz? Ja nie mam wrócić do domu? A gdzież pójdę?
— Słuchaj: tu bliziuchno, w mojéj gospodzie, czeka na mnie koń okulbaczony. Wezmę cię na konia, pojedziem jak wystrzelił do Oliwy. Tam jest xiądz, któregom ja już uprosił, ten zaraz raniuchno da nam szlub. A potém, pojedziem do Władysławowa. Tam, za okopami, za murami, wśród moich kompanów co już na nas
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/177
Ta strona została skorygowana.