Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/181

Ta strona została skorygowana.

mogła kluczem utrafić w otwór zamku. Nakoniec utrafiła. Klucz zgrzytnął. Już tylko spuścić klamkę, a drzwi się roztworzą.
Ach, nim się roztworzą, czyby jeszcze raz głowy nie obrócić, i nie przekonać się, czy on rzeczywiście odszedł? Jeżeli odszedł, to jednak dziwny człowiek..... Co prawda, ona mu zakazała iść za sobą, bo powinna była zakazać, ale, czy on powinien usłuchać zakazu? Żeby tak skoczył tu na ganek, a porwał ją i uniósł, toćby już Pan Bóg niemógł miéć do niéj żalu, boć ona zrobiła co tylko mogła, ach i więcéj niż mogła, a przeciwko «wiolencyi» to już niéma rady. Ale gdzie tam! On poszedł..... Niegodziwiec!
W téj chwili, usłyszała swoje imię wymówione półgłosem:
— Jadwiśko!
Zadrgnęła, i obróciła głowę. Na ganku nie było nikogo. Ale imię jéj ciągle biegło szeptem. Głos wychodził od kraty. Wpatrzyła się, i między prątkami dostrzegła jego twarz kochaną. Wtedy całe jéj serce wyrwało się ku niemu. Wpół bezwiednie, dwoma krokami przebiegła pół tarasu. Pierś jéj biła od szczęścia, ale usta jeszcze chciały kłamać sercu.
— Po co — szepnęła — Waszmość wracasz? Zakazałam.
— Ja téż słucham jako ten sclavus, patrz, wszakci nie wszedłem na beischlag? Tylko musiałem wrócić, bo mam ci jeszcze cóś do powiedzenia, jedno słówko, maleńkie, ale kapitalne..... jak ci nie powiem, to zginiemy. Przybliż-no się