dolatywał oprócz stąpania dalekich przechodniów.
Raz wprawdzie, wydało mu się, jakby pręga czerwonawego światła błysnęła w oném okrągłém okienku co było wycięte pod dachem, i jakby wykrzyk jakiś bolesny rozległ się wysoko. Ale błyśniecie było tak przelotne, że Kaźmiérz niedowierzał własnym oczom, a krzyk mógł pochodzić od gromady przechodniów, zapewnie gości wracających z Artusowéj zabawy, którzy ze śmiéchem i śpiéwami przesunęli się przez jedną z poprzecznych ulic.
Dom znów pozostał ciemnym i milczącym.
— Przywidziało mi się. — Pomyślał Pan Kaźmiérz, i uspokoił się zupełnie.
Ale razem z uspokojeniem, wrócił mu żal okrutny za straconą «okkazyą».
— Oj, żeby ten nieszczęsny klucz nie był odkręcon, toby ja ją był porwał z ganku precz. Nimby się stary uporał ze drzwiami, jużby my cwałowali na dziesiątéj ulicy. Ale tak, niemógł ja nic. Byłby Majster wyleciał za nami jako ta petarda, byłby w mieście całém narobił klangoru, nimby ja ją na koń wsadził, jużby mi ją sto rąk odbiło. I co gorzéj, cała nasza konspiracya wylazłaby na wierzch, a wtedy, bądź zdrów, jużby stary nie dał jéj sobie po raz wtóry zabrać. Zaś teraz, kiedy skończyło się na niczém, kiedy on jeszcze niéma żadnych suspicyi, to możem
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/186
Ta strona została skorygowana.