I jakoweż ja frukta zbiorę z mojéj abnegacyi Nic, jeno rabunek i śmierć!
Mówiąc to, Pani Flora wyjęła z za sznura śliczną chusteczkę o różowych wisiorkach, i utopiwszy w niéj oblicze, zaczęła rozdzierająco szlochać.
— No, nie desperuj-że Wacpani, lepiéj gadaj sama co mam czynić, boć przecie niemogę jak ten podlec, odjechać sobie precz, dla ukontentowania Pana Schultza?
— Nikt Wacpanu nie radzi podłości, jeno reflexyę. Pomedytujmy trochę, a powoli znajdzie się sposób.
— O, przepraszam, tylko nie powoli. Ja muszę jeszcze dzisiaj, zaraz, wysalwować moją niebogę, bo inaczéj to i ja się wścieknę.
Pani Flora odjęła twarz od chusty, i przez łzy się uśmiéchając, rzekła:
— Ponoś to już Waszmość odróbkę nadkąsan od téj psiéj choroby.....
— Gadaj-że Wacpani, gdzie jest klucz od onego nieszczęsnego strychu?
— Klucz? W kieszeni u Pana Schultza. Nim Waszmość dobierzesz mu się do klucza, to musisz go pierwéj zarznąć jak barana.
— I na to może mu przyjść. Ale tymczasem, jeszcze pomedytujmy. Żeby te kiepskie okienko nie było tak het wysoko, i żeby nie było tak haniebnie małe..... aleć to nikt żywcem tamtędy nie przejdzie.
— A właśnie że przejdzie. Ja sama dziś wi-
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/201
Ta strona została skorygowana.