sztynowego Domu, ale zarazem i odjął Fruzi możebność pogonienia za nim.
Dla ciekawéj dziewczyny, było to prawdziwe nieszczęście; gdy zobaczyła, że z przed samego zadartego jéj noska, zabrano tę szacowną drogę, łzy gniewu zakręciły jéj się w oczach, podniesionych żałośnie ku rozwartéj klapie, przez którą przeglądało tylko czyste niebo.
W téj zadumie zeszła ją Pani Flora.
— Fruziu! — Szepnęła. — Nie podpatruj! Przez dzień dzisiajszy i jutrzejszy, masz niemiéć oczu — niemiéć uszu — masz być jakbyś niebyła, bo tu idzie rzecz o zacną passyę.
— Aha! Tak, to rozumiem. — Odparła tamta. I obie, położywszy palec na ustach, porozumiały się znaczącém spojrzeniem.
Po kilku pacierzach, Pan Kaźmiérz powrócił, widocznie rad z wyprawy. Zeszedłszy z Panią Florą do sypialnéj komnaty, drzwi za sobą zamknął starannie, i ozwał się:
— Wszystko dobrze. Obym tak był pewien zbawienia duszy, jakom pewien sukcessu w téj cyrkumstancyi.
— Cóż tedy Waszmość wykoncypowałeś? Powiedz raz, bo uschnę.
— Powiem, — ale jeno do uszka Wacpani, bo u drzwiów mogą stać jakowe Fruzie, a już z pryncypalnego sekretu, to ja nikomu się nie spuszczę, jeno łaskawéj naszéj protektorce.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/206
Ta strona została skorygowana.