Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/210

Ta strona została skorygowana.


VII.

Miłość ma skrzydła.




Już dziesiąta na zegarze,
Idźcie do snu gospodarze.


I



I wstawali gospodarze z ław gankowych, goście żegnali się i rozchodzili, służba sprzątała szklenice i latarki, a Pan Kaźmiérz patrzył na to wszystko z niemałéj wysokości, bo aż z dachu Bursztynowego Domu.
Siedział on tam na samym szpicu jak na koniu, z głową wetkniętą między, związane główki dwóch szczytowych esów. Przy nim, czołgał się po dachu Maciek, rzekomy Hajduk, ciągnący za sobą linę w duży kłąb zwiniętą. Fałszywe ścianki, z których składał się wierzchołek znajoméj nam liry, zasłaniały ich przed wszelkiém okiem, tylko twarz Pana Kaźmiérza mogła być z dołu dojrzana, ale i ta w swojéj nieruchomości, wyglądała na kamienny maskaron, umieszczony tuż nad złotą głową smoka.
Pan Kaźmiérz patrzył z góry, i niecierpli-