trochę w mieście. Jak nie wrócę dziś jeszcze do Władysławowa, jak nie stanę rano do Appelu, to będę pokaran. Widzisz Wasze iżem jest z Wodnéj Armaty.
— Widzę to jeno, że niechbym puścił Waszmość, to ja będę pokaran. A co to Waszmość wieziesz do fortecy za trofea?
Mówiąc tak, Naczelnik wziął latarkę, i oświécił nią wystający trzewiczek Hedwigi.
W Kaźmiérzu krew się zagotowała. Miał ochotę trzasnąć śmiałka po ręku, skrzyczéć wszystkich i porozpędzać, i byłby to uczynił w każdéj innej chwili, ale dziś, czuł że nié może robić burdy, coby wydała tajemnicę. Zakrył więc tylko nóżkę brzegiem swojéj burki, gniewne słowa w sobie zadławił, i pochyliwszy się do Naczelnika, szepnął:
— Z żoną jadę.
— Aha! Z żoną? — Powtórzył tamten, patrząc na niego drwiąco. — A to żonce będzie ciepléj nocować w mieście niż na polu. Radzę Waszmości, wracaj zdrów do miasta, abo jedź do którego z Burgemeistrów, przywieź mi Passe-portę na piśmie, to każę otworzyć.
Pan Kaźmiérz przygryzł wargi. Znał się na karności wojskowéj, czuł że niéma tu nic do zrobienia, i już przemyśliwał czy na prawdę nie byłoby lepiéj wrócić do miasta i tam poszukać jakiego ukrycia, kiedy niespodzianie, od strony pola, ozwało się trąbienie podobne do rogu myśliwskiego, a potem gromkie wołania i hukania:
— Brama! Héj, otwiérać!
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/223
Ta strona została przepisana.