zobaczył że nikt ich nie ściga, rozsunął burkę, spojrzał w twarz Hedwigi, przycisnął ja gwałtownie do łona, i wykrzyknął:
— Wiktorya! Teraz jużeś ty moja! Moja! Moja na wieki!
I mknęli przez pola jakby duchy.
Wicher targał jéj włosy, xiężyc świecił jéj, w oczy, a ona te oczy to przymykała, to roztwiérała z podziwieniem, pytając się saméj siebie, czy to sen taki dziwny? Czy to prawda, że ona, ta cicha, ta wiecznie przędąca panienka, dała się porwać, i leci w świat nieznany?
I jakiś lęk panieński ogarniał ją napowrót.
Ale po chwili, przypominała sobie, że ten co ją porwał, to jéj zacny, jéj mężny, jéj ukochany Kaźmiérz, i wnet lęk ustawał, i znów przytulała się z ufnością do jego mocnéj, gorącéj, roztętniałéj piersi.
A on cisnąc ją w objęciu, wykrzykiwał:
— Bóg dobry! Oh, jak ja cię miłuję! Wiktorya!
Tak, wiktorya! Wyrwał ją z kamiennego pierścienia Rajcowskiéj przemocy, wyrwał ją z kamiennéj obręczy murów miejskich, i oto lecą jakby ptaki, wyżéj łanów szumiących, niżéj chmur pływających, lecą szczęsni i wolni, bo miłość ma skrzydła.