cyła w onym zielaznym płotku? Ciągnę i ciągnę, i nic. Chyba jom urwać, abo co?
I targnął linę z całéj siły. Ale wtedy uczuł coś dziwnego. Ile razy ją pociągnął w górę, tyle razy jakaś niewidzialna siła pociągała ją na dół.
— Cy to cary? Cy tam ją kto tsyma?
I wysunął głowę jak najniżéj, aby dojrzeć co się dzieje na ganku.
— Jezu Maryja! A dyć tsyma! Stoi tam cłek jakowyś, abo ino bies..... boć którendyz by zywy cłek tu psysed?
Mylił się on we wszystkich przypuszczeniach. Nie były to czary — nie był to bies — był to po prostu Kornelius, który obszedłszy kilka ulic, wrócił od strony przeciwnéj, co sprawiło że nie spotkał uciekających. Podczas gdy Maciek zagapiony, spoglądał za niemi gdzieś w dalekość, i on sobie najspokojniéj wszedł na ganek, zajął swoje «Kornelius - ruhe», i czekając aż Mina go zawoła, smutnie zapatrzył się w niebo.
Po chwili, przetarł oczy..... Jakaś kresa czarna przesłaniała mu sam środek tarczy xiezycowéj. Przetarcie oczu nie pomogło. Spojrzał baczniéj, zdziwił się niezmiernie — krésa ta ciągnęła się od tarasu aż do samego dachu. Z początku nieruchoma, nagle zadrgała, i zaczęła iść w górę. Wtedy zrozumiał że to nie jest żadne przywidzenie — dał dwa susy — chwycił linę oburącz — przytrzymał ją — podniósł
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/229
Ta strona została przepisana.